Mały Szmuel

r.

Pewien Żyd – nazwijmy go Feiwel – przyszedł kiedyś szukać porady u Cemach Cedek – rabina Menachema Mendla (1789-1866), trzeciego rebe z dynastii Lubawicz. Feiwel był w kiepskim stanie – zbierało mu się na płacz. Przez ponad 20 lat prowadził on małą gospodę, a teraz został z niej niespodziewanie wyrzucony. Nie mógł tego zrozumieć – zawsze płacił czynsz na czas, nigdy nie sprawiał żadnych kłopotów. Ale miesiąc temu właściciel gospody wręczył mu niespodziewanie wymówienie! Na nic zdały się prośby Feiwela, on i jego dziewięcioosobowa rodzina zostali bez środków do życia. Nie widząc innej rady Feiwel przybył zatem do rebego po poradę i pomoc.
Gdy Feiwel skończył opowiadać swoją historię, rebe wziął kartkę papieru i pióro, napisał kilka zdań, włożył kartkę do koperty, i zaadresował. Później pobłogosławił Feiwela, życzył mu wszystkiego dobrego, i poprosił o dostarczenie listu tak szybko, jak to tylko możliwe.
Feiwel podziękował rebemu i wyszedł z pokoju. Dopiero na zewnątrz spojrzał dokładniej na kopertę i zdębiał – była zaadresowana do zupełnie innego, nieznanego mu człowieka! Rebe musiał się pomylić!
W wiosce, w której mieszkał Feiwel było dwóch ludzi imieniem Szmuel – jeden, zwany Szmuel Hagadol (Duży Szmuel), był wpływowym i bogatym człowiekiem, mającym szerokie znajomości wśród miejscowych bogaczy i posiadaczy ziemskich. Niektórzy twierdzili, że zna samego Cara! Jeżeli ktokolwiek był w stanie pomów Feiwelowi w jego położeniu to właśnie on. Ale rebe zaadresował swój list do drugiego Szmuela – znanego jako Szmuel Hakatan (Mały Szmuel), prostego i biednego Żyda, który zajmował się rąbaniem drewna i mieszkał z zoną w małej chatynce na skraju wsi. Rebe na pewno się pomylił – Mały Szmuel był po prostu nikim!


Feiwel nie wiedział co ma robić – nie mógł tak po prostu wrócić do rebego, ludzie czekali wszak na krótką nawet audiencję u niego po kilka dni! Wpadł zatem na sprytny pomysł – zwróci się w tej sprawie do jednego z siedmiu synów rebego...
Ale syn Cemach Cedek upewnił go tylko w tym co już doskonale wiedział – rebe nie popełnia błędów. Może komuś innemu mogłoby się przydarzyć błędne zaadresowanie listu, ale na pewno nie rebemu.
Więc Feiwel niepocieszony i zawiedziony udał się do Małego Szmuela, zapukał do drzwi jego nędznej chaty, i wszedł do środka. Starzec spytał go z czym przychodzi, a usłyszawszy odpowiedź i przeczytawszy list przyznał, że nie bardzo rozumie co rebe chce od niego. Zaproponował jednak Feiwelowi by został u niego kilka dni, może razem coś w tym czasie wymyślą, lub sytuacja sama się jakoś wyjaśni.
Minął tydzień, a Feiwel czuł się coraz bardziej przygnębiony. Co się teraz stanie z nim i z jego rodziną? Za dwa tygodnie mija termin wypowiedzenia i będzie musiał opuścić swój dom i swoja gospodę. Nadchodzi zima, pogoda jest coraz gorsza, gdzie się podzieją, z czego będą żyć? Najbardziej martwił się nie o siebie, ale o swoją żonę i dzieci. Deszcz monotonnie bębnił o dach domku, a i jemu chciało się płakać... Zapadła już noc, a deszcz padał nieprzerwanie od paru godzin.
Nagle rozległo się walenie do drzwi, ktoś na zewnątrz krzyczał: „Ratunku! Ratunku! Wpuśćcie mnie do środka! Mały Szmuel zerwał się i pobiegł otworzyć. W drzwiach stał nie kto inny jak sam dziedzic, przemoczony doszczętnie i siny z zimna. Był właśnie na przechadzce po swoim lesie, gdy nagle złapała go burza. Przemoczony i zziębnięty długo błądził nie mogąc odnaleźć drogi powrotnej, aż wreszcie trafił do domku Małego Szmuela. Wycieńczony padł na podłogę...
Szmuel z Feiwelem natychmiast rozpalili w piecu i posadzili niespodziewanego gościa przy nim by się ogrzał. Dali mu suche ubrania, jedyne jakie były w domu – Szabatowe ubrania Szmuela. Nakarmili go też tym czym mieli – gorącą zupą.
Jak tylko dziedzic doszedł nieco do siebie, zaczął dziękować Małemu Szmuelowi wylewnie za uratowanie życia. Spytał też jak może się odwdzięczyć. „Jeżeli naprawdę chce Pan się mi odwdzięczyć, jest coś na czym mi bardzo zależy” – odparł Szmuel.
„Cóż to takiego” – zapytał dziedzic, – „zrobię wszystko czego zażądasz! Uratowałeś mi życie!”
„Cóż” – rzekł Mały Szmuel zerkając ukradkiem na Feiwela, który wysuwał ostrożnie głowę z drugiej izby – „Kilka tygodni temu wypowiedział Pan umowę dzierżawy gospody mojemu serdecznemu przyjacielowi – Feiwelowi. Chcę, żeby Pan cofnął to wypowiedzenie, chcę żeby Feiwel został w gospodzie”.
"Załatwione, masz moje słowo” – niemal wykrzyknął dziedzic.
„Chcę to mieć na piśmie” – nie dawał za wygraną Szmuel. Dziedzic poprosił o papier i pióro i natychmiast podpisał nowy długoterminowy kontrakt na dzierżawę gospody dla Feiwela, a w nagrodę zwolnił go dodatkowo na trzy lata z płacenia czynszu.
„Jedno mnie tylko zastanawia” – zapytał Mały Szmuel gdy schował już podpisany dokument, „dlaczego w ogóle wymówił Pan poprzednią umowę dzierżawy? Feiwel był przecież sumiennym dzierżawcą, dobrym gospodarzem, nigdy nie sprawiał kłopotów...”
„To prawda” – odrzekł zmieszany nieco dziedzic – „nie mogę narzekać na Feiwela, zawsze wywiązywał się ze swoich obowiązków. Ale ktoś zmusił mnie bym wypowiedział umowę Feiwelowi i dał jemu gospodę w dzierżawę. Zagroził mi on, że jeśli tego nie zrobię, zaszkodzi mi w interesach, wykorzystując swoje rozległe znajomości. To Duży Szmuel! Swoją drogą to zastanawiające, że właśnie ty jesteś przyjacielem Feiwela, że burza złapała mnie w lesie, że trafiłem właśnie tutaj...”. Mały Szmuel tylko się uśmiechnął...