Termin porodu

r.


Sara Esther Crispe

Czym innym jest mówienie o bólu Galut (Wygnania), a zupełnie czym innym doświadczenie tego bólu. Wszyscy chcemy, żeby Moshiach przyszedł. Wszyscy chcemy pokoju i szczęścia na ziemi, chcemy świata wypełnionego Torą i prawdą. Ale czy naprawdę tego chcemy? Na co dzień, kiedy wszystko jest w porządku i jesteśmy zajęci naszym gładko toczącym się życiem czy zatrzymujemy się i szczerze tęsknimy za Zbawieniem?
Nie zrozumcie mnie źle. Chcę, żeby Moshiach przyszedł. Naprawdę chcę. Jednak z jakichś przyczyn ta potrzeba pojawia się tylko w trakcie moich modlitw, w tej szczególnej, dzielonej z B-giem, minucie kiedy zapalam świece szabasowe lub w trakcie innych duchowych, świętych czynności. Nie myślę o tym kiedy kupuję ubranka dla dzieci lub rozmawiam przez telefon.
Ostatnio to się jednak zmieniło. A właściwie zaczęło się zmieniać kilka godzin temu. Wszystko dzięki Sarze, mojej położnej i dobrej przyjaciółce, która usiłowała podnieść mój bardzo zły i bardzo hormonalny nastrój. Taaak, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży jestem w nienajlepszej formie. Jak na ironię niedawno opublikowano artykuł, w którym opisywałam doświadczenie mojego poprzedniego porodu.

Ku mojemu zdziwieniu spotkał się on z żywym oddźwiękiem. Ludzie czuli się poruszeni intensywnością opisywanego doświadczenia. Zapewniam, że było to dla mnie bardzo silne doznanie, moment który naprawdę zmienił moje życie; niesamowite było to, że inni czuli podobnie. W trakcie porodu jest jednak coś, co zmusza cię do wyboru. Pogrążysz się w bólu albo znajdziesz sens w tym szaleństwie. Na szczęście podczas tamtego porodu byłam w stanie się skupić i zmienić tę sytuację w lekcję i odkrycie, coś co pozwoliło mi wzrosnąć. Wtedy jednak byłam w trakcie porodu. Teraz jestem jakieś trzy tygodnie przed rozwiązaniem. Szczerze mówiąc od miesiąca już powtarzam, że jestem trzy tygodnie przed rozwiązaniem, ale teraz to prawda. Wkrótce, jeśli B-g pozwoli, bedę miała czwarte dziecko; w każdej ciąży jestem absolutnie pewna, że urodzę przed terminem. (Powinnam się już nauczyć, że raczej tak się nie stanie – najwcześniej urodziłam dziesięć dni po terminie).
Czekam więc znów na początek prawdziwego porodu. Sama wiem najlepiej, że w upale izraelskiego lata, w naszym dusznym mieszkaniu bez klimatyzacji nie jestem szczególnie miłą towarzyszką.
Wtedy pojawia się moja wspaniała położna. Wysłuchuje kolejnej porannej porcji żalów, że jeszcze nie urodziłam; wreszcie radzi mi, żebym skupiła się na wyciągnięciu lekcji z tego doświadczenia. I wtedy do mnie dotarło. Po raz pierwszy naprawdę doświadczam galut. Nie podoba mi się ona. W prawdzie tylko na poziomie fizycznym, ale właśnie to się ze mną dzieje. Moja swoboda jest ograniczona, jest mi niewygodnie, odczuwam ból. Jestem wygnana z własnego ciała, emocji i mojego prawdziwego sposobu bycia. Jestem bezproduktywna, niespokojna, zdenerwowana i denerwująca. I naprawdę, naprawdę mam nadzieję i modlę się, żeby to się szybko skończyło. Chyba wreszcie pojęłąm co znaczy zostać odkupionym. Jeśli tak doświadczam tego we własnym ciele, o ile więcej znosimy my jako ludzie. Nie jestem nawet jeszcze po terminie. Tymczasem w skali makrokosmicznej nasz 'termin' dawno minął. Z niewiadomych przyczyn lekarze nie wywołują porodu. Tkwimy więc tak czekając i modląc się, żeby sprawy poszły naprzód.
Z pewnością to odkrycie nie jest oryginalne. Metafora ciąży/galut jest szeroko omawiana w literaturze chasydzkiej; nauczałam tego od lat. To jest własnie najbardziej ironiczne. Łatwo jest mówić, uczyć i łączyć koncepcje; zupełnie czym innym jest doświadczyć tego w sposób żywy i rzeczywisty. Dopiero dziś do mnie dotarło, że tak, jak modlę się o poród, muszę modlić się o poród ostateczny, kiedy cały świat zostanie w końcu uwolniony ze swej ograniczoności. Po raz pierwszy rozumiem w uproszczeniu dlaczego Rebbe płakał i błagał o Moshiach. Podczas kiedy inni zajmowali się życiem codziennym on czuł napór i skurcze; błagał żebyśmy zrobili wszystko co w naszej mocy, żeby ten z pozoru niekończący się poród wreszcie ruszył z miejsca. Szkoda, że wielu z nas musi doświadczyć cielesnego bólu żeby pojąć sprawy duchowe. Myślę, że taka jest po prostu nasza natura. Jesteśmy w końcu istotami cielesnymi. Nawet sposób, w jaki postrzegamy czas niewiarygodnie zależy od tego jak się czujemy. Na przykład gdyby powiedziano mi, że Moshiach przyjdzie za godzinę nie przeszkadzało by mi to. Ale jeśli przez tę godzinę, te sześćdziesiąt minut, te 3600 sekund miałabym cierpieć niewyobrażalny ból, nie byłabym go w stanie znosić i czekać. Godzina to było by za długo. Minuta to było by za długo.
I to jest najbardziej szalone. Jesteśmy tak zajęci wygodnym życiem, że zapominamy iż tak naprawdę cierpimy. Albo lepiej, nasze środki przeciwbólowe działają na tyle dobrze, że nie czujemy bólu i nie wiemy, że on istnieje. Kiedy zdaża się nieszczęście, coś wyrywa nas z letargu. Kiedy zdarza się, B-że broń, atak terrorystyczny błagamy B-ga żeby przemoc się skończyła. Kiedy jednak miesiąc lub dwa upłyną spokojnie w jakiś sposób o tym zapominamy, zajmujemy się codziennym życiem i nasza potrzeba zbawienia zostaje przytępiona.
Myślę, że to jest prawdziwy test. Jeśli potrzebujemy i chcemy błagać i prosić o Moshiach zwłaszcza wtedy, kiedy jest nam wygodnie. Szczególnie wtedy kiedy życie tutaj, w galut wygląda nieźle. Właśnie wtedy powinniśmy pamiętać, że nie w takim stanie powinniśmy się znajdować i że nasze zbawienie jest sprawą kluczową.
Mosiach nie ma przyjść kiedy jest nam źle albo gorzej. Moshiach ma przyjść, bo jesteśmy na wygnaniu i powinno nas to obchodzić w każdym momencie, każdego dnia. Mijają chwile, godziny, dni kiedy pozostaję w stanie fizycznego ograniczenia swobody; to pozwala mi zobaczyć, że to, czego doświadczam na poziomie osobistym ledwie dotyka powierzchni tego, czego doświadczamy jako ludzie. Kiedy więc oczekuję na początek prawdziwego porodu, moje modlitwy o łatwe i bezpieczne narodziny dotyczą już nie tylko mnie.