Poród - przeżycie duchowe
Katherine Agranovich
Mały Menachem Mendel kilka godzin po urodzeniu. Jestem w ciemnym pokoju i wpatruję się w maleńką pulsującą kropkę na zamazanym obrazie ultrasonografu. 'To bicie serca pani dziecka' - mówi lekarz. 'Wiem' – szepczę kompletnie zahipnotyzowana rytmicznym pulsowaniem. Mój umysł jest pochłonięty tylko jedną myślą: To jest moje dziecko. Jestem zdumiona w jakim tempie tonę w oceanie miłości do tego pięciomilimetrowego obrazu na ekranie.
Kiedy później po południu pokazuję obraz USG mojej czternastoletniej córce zadaje mi pytanie, którego nigdy nie spodziewałam się usłyszeć: 'Mamo, gdzie jest teraz dusza dziecka? 'Ojej' myślę 'to niesamowite.' Gdzie ona usłyszała takie pytanie? W hebrajskiej szkole?''Myślę, że jego dusza jest wciąż u B-ga, podczas kiedy ciało się kształtuje i przygotowuje żeby ją otrzymać przy porodzie' – odpowiadam niemal automatycznie nie zdając sobie sprawy jaki efekt wywrą na mnie te słowa. Pod koniec dnia czuję, jakby zaświeciła we mnie niewidzialna żarówka; poczułam dreszcz radosnej trwogi kiedy zdałam sobie sprawę, że to malutkie ciałko na obrazie USG jest przyszłym gospodarzem duszy. Ten cenny podarunek z nieba – moje dziecko, które za parę miesięcy będę trzymać w ramionach ogarnięta słodyczą - boska iskra, która w nim mieszka.
Czy mogę w pełni zaufać mojemu Stwórcy i mnie samej? Od badania ultrasonograficznego narodziny mojego dziecka ukazały mi się w zupełnie innym świetle – dokładniej mówiąc boskim świetle. Po czterech porodach – pierwszy w Rosji, kiedy miałam 19 lat, byłam śmiertelnie przerażona i samotna, przez ponad 24 godziny zagubiona w bólu porodowym w zimnym szpitalu przysięgałam sobie, że nigdy więcej nie będę miała dzieci. Pozostałe trzy w Ameryce, ciesząc się nowinkami medycznymi ale całkowicie odcięta od mojego Stwórcy i mojej duszy, za to podłączona do monitorów i kroplówek.
Teraz jestem nagle gotowa wejść w nowy wymiar rodzenia – duchowy raczej niż medyczny – model naturalny. Dla mnie oznacza to poród siłami natury, taki w którym doświadczam i odczuwam każdą jego część.Przemawia to do mego serca, ale umysł dręczy pytaniami: Czy mogę w pełni zaufać mojemu Stwórcy i sobie samej? Czy zniosę ból? Czy wytrwam w decyzji rodzenia silami natury? I największa wątpliwość: Czy mogę poddać się nieznanemu i po prostu pozwolić boskiej ręce i rymom porodu bezpiecznie donieść mnie na suchy ląd?Dochodzę do wniosku, że nigdy się nie dowiem, dopóki nie spróbuję. Podejmuję więc decyzję żeby za pomocą modlitwy, medytacji i wizualizacji przygotować moje ciało i umysł. Wiem jednak, że będę potrzebowała czegoś więcej – będę potrzebowała pomocy z najwyższego miejsca - Nieba i ostatecznego pomocnika – B-ga.Wiem też, że będę potrzebowała moralnego wsparcia najbliższej mi osoby, mojego męża.
Kiedy mówię mu, jak chciałabym rodzić podnosi ze zdziwienia brwi: 'Po co przechodzić przez tortury jeśli nie jest to konieczne?' pyta.
To coś, co muszę zrobić, choć nie wiem dlaczego. Najpierw próbuję mu wyjaśnić proces porodu z mistycznej perspektywy Tory, coś z czym się bardzo utożsamiam: Wygnanie Ludu Żydowskiego z Egiptu jest przyrównywane do okresu rozwoju płodowego, rozdzielenie wód Morza Czerwonego jest jak odejście wód płodowych; czterdzieści lat na pustyni i czterdzieści tygodni ciąży. Patrzy na mnie jak bym mówiła po chińsku a nie po rosyjsku. Próbuję więc wyjaśnić co to oznacza dla mnie – doświadczanie porodu widziane oczyma ducha, bycie w samym jego środku, czucie i przeżywanie go. Pół godziny później łapię się na myśli, że marnuję czas usiłująć odsłonić moją duszę. Dla niego to wciąż chiński. Wtedy mówię po prostu: 'Słuchaj kochanie, to jest coś, co muszę zrobić, chociaż nie wiem dlaczego i potrzebuję twojego wsparcia.' 'Proszę' – dodaję miękko, a moje oczy błagają go o pomoc. Po minucie odpowiada: 'Jasne, wiesz że dla ciebie zrobiłbym wszystko.''Musisz tylko we mnie wierzyć' mówię i czuję ulgę, że nie jestem sama. Będzie mnie wspierał mój najlepszy przyjaciel.
Przez następne parę miesięcy jestem zajęta: Czytam książki i wynotowuję to, co mnie dotyczy. Czytam o judaistycznej perspektywie narodzin i historie rodzących na TheJewishWoman.Org. Piszę własne medytacje oddechowe i tworzę w moim umyśle wizualizacje, za którymi będę podążąć. (Boskie światło wypełnia moje ciało, zapewnia mi bezpieczeństwo i spokój) ćwiczę te medytacje i wizualizacje przy udawanych skurczach porodowych.Codziennie się modlę prosząc o naturalny i łatwy poród dla mnie i o zdrowie i bezpieczeństwo mojego dziecka.
Mimo, że robię wszystko, co mogę żeby się przygotować, czuję głęboką niepewność; wiem, że wszystko może się potoczyć w nieprzewidziany sposób. Nie mogę zrobić nic więcej jak tylko poddać się tajemnicy zdając sobie sprawę, że ostateczny rezultat mojego porodu jest w rękach B-ga. Kiedy więc wcześnie po południu, w trakcie zakupów w sklepie spożywczym czuję, że to już – pierwszy skurcz- moja początkowa reakcja to podniecenie połączone z paniką i lękiem. Długa modlitwa połączona z głębokimi oddechami pomiędzy półkami z chlebem i galaretkami pozwala mi się niemal uspokoić.
Jadę do domu licząc, oddychając głęboko i modląc się.Idę do sypialni, zwijam się w kłębek na łóżku i mierzę czas pomiędzy skurczami – przychodzą co 10 minut. Dopasowuję medytację oddechową do ich rytmu.
Delikatnie przemwiam do mojego dziecka dając mu znać, że jestem gotowa i że jest bezpieczne. Jak dotąd jestem zadziwiająco spokojna i czuję się komfortowo. Jest we mnie jednak część histeryczna, która tylko czeka żeby zrobić scenę, pokazać wściekłe przerażenie; ta część jest przytłumiona słodką kołysanką ducha, który szepcze pieśń pokoju. Proszę B-ga żeby ze mną był, nigdy mnie nie opuszczał. Boję się, że bez Jego obecności pogrążę się w strachu i bólu poddając mą siłę stronie cielesnej, a nie duchowej.
Dzwonię do męża na jego komórkę. 'Kochanie, myślę...'Przerywa mi niemal krzycząc: 'Jadę, nic nie rób!!!'Wiem, co ma na myśli: 'Nie urodź zanim nie dojedziemy do szpitala.' Rozumiem jego panikę; ponieważ to nasze piąte dziecko sprawy mogą potoczyć się naprawdę szybko – potwierdziła to ostatnia wizyta lekarska.'Naprawdę nigdzie nie idę' – zapewniam go.
Piętnaście minut później słyszę, jak jakiś szalony kierowca pędzi pod górę i mam nieodparte wrażenie, że wiem, kto to jest – mój najdroższy, zdenerwowany i niezmiernie przerażony mąż – zupełne przeciwieństwo swojej medytującej żony. Uśmiecham się słysząc jak zatrzaskuje drzwi i pędzi na górę po schodach.
Sekundę później jest przy mnie i wpatruje się we mnie jakby oczekiwał, że bomba (jego bardzo ciężarna żona) wybuchnie zaraz na jego oczach. 'Jedziemy!'Nigdy nie słyszałam, żeby mówił tak wysokim głosem i zaczynam się śmiać. Cóż, nie trwa to długo.Skurcze zrobily się już silniejsze, muszę się uciszyć, skupić wewnętrznie i nie stracić kontaktu ze światłem wewnątrz mnie. Jak we mgle, częściowo w transie przygotowuję się, całuję dzieci i wsiadam do samochodu.
Szpital jest o dwadzieścia minut drogi stąd, tuż przy zjeździe z autostrady. Zanim się orientuję jesteśmy przy wejściu. Mój mąż zaczyna mi czytać moje medytacje. Wygląda teraz na spokojniejszego; jego oczy są pełne miłości i współczucia. Przez ułamek sekundy, na środku szpitalnego korytarza, nasze spojrzenia się łączą i naprawdę czujemy się jak jedno.
Jesteś moją bohaterką – mówi.
W kilka minut jestem przewieziona do sali porodowej gdzie pielęgniarka oferuje mi znieczulenie. Przez chwilę stają mi przed oczyma poprzednie porody i nachodzi mnie pokusa, żeby się poddać i zaakceprować jej ofertę. Zanim jednak mam okazję rozważyć tę sprawę głębiej słyszę swój głos ' Nie, dziękuję.' 'Nie mam już odwrotu i równocześnie wiem, że mogę to zrobić. Trzymym się modlitwy Rebbego o narodziny, skraplam czoło olejkiem aromoterapeutycznym na uspokojenie i zapadam głębiej w trans. Tracę poczucie czasu... marząc, roztapiając się w świetle, modląc się...
Nagle jestem wyrwana z mojego spokojnego stanu przez intensywny, ostry ból, nad którym nie mam kontroli. Tracę oddech, jestem pierwotna i prymitywna, ale się nie boję. Akceptuję ten moment; świadomie w niego skaczę przy każdym skurczu. 'Bądź ze mną B-że. Z Tobą u mojego boku nie mam się czego obawiać.W kilka minut pokój zapełnia się ludźmi i światłem, twarz mojego lekarza blisko mnie: Dziecko prawie wyszło, przyj mimo, że boli.' mówi.Wrzeszczę, że nie mogę; słyszę słowa, na które czekałam: Jest tu, widzę go!'W kilka sekund mój syn ląduje na mojej klatce piersiowej, jego delikatny oddech krzyżuje się z moim, skóra dotyka skóry, nasze serca biją razem.
W tym momencie zatrzymuje się czas; wiem co czuje się w niebie – to czysta radość. Dziękuję naszemu Stworzycielowi za to niezapomniane przeżycie, cud, który właśnie się zdarzył. Proszę Go, żeby pozwolił mi zamienić to poczucie łączności z Nim, którego właśnie doświadczyłam w trwałą więź. Chcę czuć obecność B-ga cały czas, w lęku i wątpliwościach, bólu i radości. Ten poród pozwolił mi posmakować poczucia łączności, doznałam przebłysku tego, co dotąd było tylko pojęciem intelektualnym – duchowości. Miałam okazję poczuć różnicę pomiędzy fizcznością a duchowością i za to jestem głęboko wdzięczna.