Moj pokładowy minian
Jestem w samolocie El-Al w drodze do Izraela. Jest prawie północ, a jestem ciągle poruszony tym, co wydarzyło się kilka godzin temu.
Trzy razy dziennie chodzę na minian do naszej synagogi by odmówić Kadisz za moja mamę. Jednak lot z Orlando do Tel Awiwu z przesiadką w Nowym Jorku stanowił pewien problem. Ponieważ na przesiadkę było niewiele czasu, umówiłem się z moim bratem, że zabierze mnie z lotniska do swojej synagogi na modlitwę popołudniową. Mieliśmy wylecieć z Orlando o 16:15, ale kapitan samolotu ogłosił 90-minutowe opóźnienie. Odkąd zmarła moja mama, nie opuściłem ani jednego Kadiszu. Co teraz? Byłem zdecydowany wysiąść z samolotu i polecieć następnym możliwym lotem, byle tylko nie opuścić popołudniowego Kadiszu.
„Przepraszam” zapytałem stewardessy „chciałbym wysiąść z samolotu”. „Bardzo mi przykro” odpowiedziała „ale jesteśmy już na pasie startowym i czekamy na naszą kolej do startu”. Po trzydziestu minutach nie posunęliśmy się w kolejce prawie wcale. Co kilka chwil zerkałem na zegarek. Po kilkunastu kolejnych minutach wiedziałem już, że coś muszę zrobić.
Nagle przyszła mi do głowy szalona myśl: „Może na pokładzie znajdę 10 Żydów do minianu?” Zacząłem się przechadzać pomiędzy fotelami, wyglądając żydowskich twarzy. Niestety, tylko mężczyzna w ostatnim rzędzie miał żydowski wygląd, ale i tego nie byłem pewien. Zebrałem się jednak na odwagę i zapytałem wprost: „Jest Pan Żydem?” Niemal podskoczyłem z radości gdy usłyszałem: „Tak”. Szybko wytłumaczyłem o co mi chodzi, „Możesz na mnie liczyć jak zbierzesz pozostałych” odpowiedział. Zachęcony tym sukcesem szukałem dalej, i wkrótce było nas już czterech! Co prawda każdy z nich zarzekał się: „Ja nie jestem w ogóle religijny” ale chciał pomóc.
Niestety, „żydowskie twarze” skończyły się… Zacząłem krążyć znowu po samolocie tym razem pytając wszystkich mężczyzn wprost. Po jakimś czasie było nas już siedmiu! Jeden z pracowników linii lotniczych zaoferował, że ogłoszą przez głośniki komunikat o moich poszukiwaniach. „Dziękuję” odparłem „nie chciałbym sprawiać kłopotu”.
„Przepraszam” odezwał się mężczyzna siedzący dwa rzędy dalej, „usłyszałem waszą rozmowę. Ja jestem Żydem”. To już ośmiu! Zaczynałem powoli wierzyć, że mi się uda! Ale kolejne odpowiedzi: „Przykro mi, nie” ostudziły mój zapał. „Jest Pan Żydem?” spytałem kolejnego pasażera. „Niezupełnie” odparł, i już miałem odejść gdy dodał: „ale moja babcia była…”. „Ze strony Pańskiej mamy?” spytałem z nadzieją w głosie. „Tak, ale to chyba niewiele pomoże, prawda?” odpowiedział niepewnie. „Jeszcze jak” prawie wykrzyknąłem! Już prawie zebrałem mój minian! Ktoś z obsługi zapytał mnie, a gdy odparłem, że brakuje mi tylko jednego, spytano nawet pilotów. Niestety…
Niewiele można było już zrobić. Obszedłem już wszystkie rzędy i zdałem sobie sprawę że w samolocie jest tylko dziewięciu żydowskich mężczyzn powyżej 13 roku życia. Byłem załamany…
„Co za pech, brakuje TYLKO jednego” pomyślałem smutny i zrezygnowany. Nic więcej nie można było zrobić. Wróciłem na swoje miejsce.
Chwilę po tym jak usiadłem, mój sąsiad odezwał się nieśmiało: „Gdy mnie Pan pytał czy jestem Żydem nie powiedziałem prawdy… Wstydziłem się. Jestem Żydem…” Pomyślałem, że tylko udaje widząc moje przygnębienie, więc spytałem: „Pańska matka jest Żydówką?” „Oczywiście, jej panieńskie nazwisko to Horowic. Znam nawet jeszcze jakieś hebrajskie słowa… Baruch ata Adonai…”.
Zerwałem się z miejsca i dałem znać obsłudze pokładowej „Udało się!” Można by pomyśleć, że właśnie trafiłem kumulację w totka, taki byłem szczęśliwy. Szef obsługi pokładowej zaprowadził mnie na tył samolotu i wskazał miejsce, gdzie nie będziemy przeszkadzać reszcie pasażerów.
Poinformowałem go, że nasza modlitwa nie powinna trwać dłużej niż 7–9 minut. Jak tylko dostałem „zielone światło” od obsługi zacząłem zbierać moich ochotników. Po chwili prowadziłem za sobą dziewięciu mężczyzn.
Dotarłszy na tył samolotu, stłoczyliśmy się w niewielkim pomieszczeniu do przygotowywania posiłków. Poinformowałem współtowarzyszy co będziemy robić. Bodaj tylko trzy spośród dziesięciu osób wiedziały cokolwiek z tego, więc krótko wyjaśniłem im czym jest modlitwa i jak będzie przebiegać.
„Modlić można się prawie wszędzie” zacząłem. „Ponieważ nie mamy sidurów (modlitewników) dla wszystkich będę prowadził modlitwę, a Was proszę o odpowiadanie Amen w odpowiednich miejscach”. Dałem moją jarmułkę stojącemu najbliżej (sam zostałem w kapeluszu), pozostali nakryli głowy serwetkami znalezionymi w kuchni. Widok był niesamowity! Bez dalszej zwłoki zacząłem modlitwę. Byłem taki szczęśliwy i wdzięczny Bogu...
Gdy skończyłem, w kilku słowach podziękowałem wszystkim zgromadzonym za poświęcony mi czas. Potem wróciliśmy na miejsca. Dosłownie w tym samym momencie pilot oznajmi, że za chwilę startujemy i poprosił o zapięcie pasów. Miałem wrażenie, że nasz minian był dokładnie zaplanowaną częścią lotu do Nowego Jorku.
Gdy można już było odpiąć pasy bezpieczeństwa, jeden z członków minianu podszedł do mnie i ze szklistymi oczami powiedział: „Tak jak już zaznaczyłem, nie jestem w ogóle religijny, nie uczestniczę w życiu żydowskim, nie należę do gminy, ale chcę Rabinowi serdecznie podziękować za to doświadczenie…” Czułem, że teraz z moimi oczami dzieje się coś dziwnego… „Co za wspaniały początek podróży do Ziemi Świętej” pomyślałem.