Sukot w Woroneżu
Opowiada Rebecin Brynie Stiefel
Przez dwadzieścia pięć lat spędzałam święto Sukot, jedząc posiłki w suce. Mogę powiedzieć, że zawsze uwielbiałam ten egzotyczny zapach palmy, który przenika całe święto, zawsze lubiłam poszturchiwanie łokciami i przeciskanie się między krzesłami, których nie da się uniknąć w suce wypełnionej do granic możliwości, tak samo jak uwielbiałam deszcz, który studził i rozwadniał naszą zupę lub inne posiłki. Nie mogę jednak powiedzieć, że doceniałam samą sukę. Była to micwa, która sama się wypełniała. Sukę budowali nam wynajęci do tego pracownicy, liściaste gałęzie które przykrywają sukę, zamawiane były przez mego ojca i również przez niego umieszczane z namaszczeniem na jej górze. Nawet gdy brałam bezpośredni udział w przybiciu jednego czy dwóch gwoździ w jednoosobowej suce, którą zbudował mój mąż w pierwszym roku naszego małżeństwa, nie mogę powiedzieć, ze zadałam sobie jakiś specjalny trud w jej zbudowaniu.