Rebe w więzieniu
Z pism Rabina Josefa Icchaka z Lubawicza
Traktat Geihinom, część trzecia
Przeszliśmy prawą stroną bramy do ciemnego korytarza oświetlonego małymi świeczkami. Zacząłem już nie tyle prosić, co w najgłębszym tego słowa znaczeniu błagać prowadzącego mnie strażnika, by pozwolił mi założyć tefilin. Powiedziałem mu też, że trudno mi szybko chodzić. Odpowiedział na to szorstkim „nie” i ostrzegł, że jeśli będę nalegał, umieści mnie w izolatce.
Nalegałem, by spełnił moją prośbę i błagałem go może przez pięć, a z pewnością przez przynajmniej trzy minuty. Wytłumaczyłem mu, że jestem pobożnym Żydem i że, aby przywdziać tefilin, będę się musiał zatrzymać tylko na chwilę. Strażnik palił papierosa; odpowiedział, że bardzo dobrze wie, czym są tefilin. Mieszkał w małym mieście niedaleko synagogi i zna żydowskie praktyki religijne, ale i tak nie spełni mojego życzenia.
Szliśmy dalej, on z przodu, a ja za nim. Zdając sobie sprawę z tego, że nie ustąpi, postanowiłem założyć tefilin w marszu. Umieściłem tefilin na ręce i gdy tylko udało mi się założyć je na głowę, strażnik zobaczył, co zrobiłem. Uderzył mnie, popchnął w lewo w kierunku spuszczonej drabiny i stoczyłem się po jej wszystkich stopniach na sam dół. Tylko dzięki B-żej pomocy nie złamałem sobie ani ręki, ani nogi. Z ogromnym wysiłkiem udało mi się wspiąć po kilku szczeblach; wszystko bardzo mnie bolało.
Zorientowałem się, że metalowa klamra od mojego pasa złamała się i najwyraźniej zrobiła mi ranę na brzuchu. Przez ten ból moje serce opanowały skurcze i poczułem, że za chwilę zemdleję.
– Wkrótce zobaczysz – krzyknął do mnie strażnik – jaką świetną kurację przepisze ci dowódca szóstej dywizji: szybko zapomnisz o wszystkich swoich prośbach i modlitwach. Gdy sobie poleżysz trzy czy cztery dni w ciemnościach w towarzystwie myszy, w szlamie i w błocie, zrozumiesz, że nie da się przekształcić Spalerno w żydowski dom modlitewny.
Doszliśmy do szerokiego korytarza, skąd trzeba było przejść po trzech drabinach, by dotrzeć do trzeciej platformy, na której mieściło się biuro dowódcy szóstej dywizji. Tam miał mnie on osądzić za naruszenie regulaminu więzienia.
Poczułem, że muszę usiąść na jednym ze szczebli i odpocząć, bo dręczył mnie silny ból i czułem, jak krew spływa mi z rany. Poruszanie się przychodziło mi z niezmiernym trudem i usiłowałem ten ból stłumić.
Chwyciłem żelazną poręcz drabiny i wspinałem się z ogromną trudnością szczebel po szczeblu. Strażnik był już na samej górze, a ja dalej pełzłem przed siebie jak stary, zniszczony człowiek.
Dowódca trzeciej dywizji stał na podeście, by przywitać swego „dystyngowanego gościa”. Wyglądało na to, że już odebrał wiadomość od administracji centralnej. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy kazano mu być pobłażliwym czy surowym, bo jego twarz nic nie wyrażała; była jak kamień.
– Więzień numer 26818 – zawołał żołnierz wyciągając swoje dokumenty do dowódcy szóstej dywizji.
– Dobrze, dobrze – burknął funkcjonariusz – oddaj towar. To irytujące stać tu tak z założonymi rękami.
Spojrzał w dół i zobaczył, że mam jeszcze do przejścia trzecią drabinę.
– Szybciej, staruchu, co tak wolno? Nie marnuj naszego cennego czasu!.
Dotarłem do podestu z tefilin w dłoni.
– Na przeszukanie! – krzyknął oficer wychodząc i wesoło pogwizdując jakąś melodyjkę.
Gdy przeszedł kilka kroków, rozkazał: „Pietia, zabierzcie towar jarlik 26818 i weźcie się do roboty”, co oznaczało, że powinien mnie teraz odebrać od strażnika, który mi towarzyszył i zaprowadzić do jego pokoju – pomieszczenia administracyjnego szóstej dywizji.
Człowiek czy też zwierzę imieniem Pietia wyłonił się z kabin, lub może nor, na szczycie podestu i zaczął się do mnie zbliżać. Gdy w końcu do mnie dotarł, uważnie mi się przypatrzył i wymamrotał sam do siebie:
– Zadziwiające, jakie szmaty tu zaczęli przyprowadzać. Szkoda słów. Prawdziwy pasożyt, Żyd z długą brodą. Dalej, staruchu, na przeszukanie! Nie martw się; wyczyścimy cię tak, jak ci się należy. Rozłożymy cię na części, kostka za kostką.
Ten okaz, czyli Pietia, był odpowiedzialny za składowanie dobytku osobistego jarlików przywiezionych do Spalerno.
Pietia nie był uzbrojony, ani nie miał przy sobie żadnej broni, a jednak przypominał niszczycielskiego demona. Był przeciętnego wzrostu, lecz twarz miał siną, a jego głos brzmiał jak głos lwa. Miał zeza i nie mógł patrzeć prosto przed siebie jak normalny człowiek.
Prowadząc mnie do biura przywódcy trzeciej dywizji Pietia szedł przede mną i wskazywał mi drogę.
– Czemu kulejesz – zawołał do mnie – zaszkodziło ci powietrze Spalerno? Czyż powietrze nie jest tu wspaniałe? Jak perfumy, jak wonne perfumy! Dla takich pasożytów jak ty mamy tu tak przyjemne zapachy, że więźniowie pierwszego dnia upadają na ziemię jakby byli zaatakowani przez jakąś chorobę. Leżą w takim stanie przez dwa-trzy dni aż przyjdzie lekarz. A czasami lekarz się spóźnia i pozostaje mu tylko wypisanie aktu zgonu.
Przez ranę trudno mi było chodzić. Potrzebowałem odpoczynku po każdym kroku. Czułem ściekającą krew, silny ból i skurcze własnego serca.
– Dlaczego masz taką bladą twarz? – zapytał Pietia – Chory jesteś? Po przeszukaniu możesz umrzeć. Tu się wszystko odbywa po cichu. Nikt ci tu nie będzie przeszkadzał i nikt z twojej rodziny się niczego nie dowie. Lekarz wypisze akt dla urzędu, urzędnik podpisze, w księdze będzie nowa pozycja. Usuną twoją teczkę i wrzucą twoje zwłoki do jednego z lochów, które są pod tym budynkiem.
Nie mogę powiedzieć, by te słowa mnie nie poruszyły, jednak rozważałem także duchową lekcję, jaką można było z nich czerpać.
Wszyscy są w pełni świadomi nauczania Bal Szem Towa, że każde słowo i oddech, wszystko co się słyszy i widzi zawiera wskazówki w służbie B-gu.
Nawet ktoś nie obdarzony wyższym intelektem może łatwo zrozumieć, jak słowa takie jak Pietii potrafią wzbudzić poczucie skruchy, poczucie strachu przed Niebem, poczucie B-skiej Opatrzności, poczucie wiary i zaufania. Ale nawet w takiej sytuacji istnieje też Skłonność do Zła. W niej także Szatan tańczy i próbuje zwodzić swoją przebiegłością i podstępem. Nawet w takich okolicznościach, zło staje się przeszkodą i stara się powstrzymać człowieka od bycia tym, kim powinien być.
Ból mnie przytłaczał i nie byłem w stanie zrobić kolejnego kroku. Na chwilę przystanąłem by odpocząć.
– Czemu jesteś taki powolny? – wrzasnął – Mamy cię zanieść na noszach, żeby cię funkcjonariusz przeszukał? Skończ z tą arogancją, ty żydowska mordo!
– Pietia – krzyknął dowódca szóstej dywizji – Gdzieś się zgubił? Gdzie jest więzień numer 26818? Przyprowadzić go tu natychmiast! Czekam!
– Już idę! – odpowiedział Pietia i, odwracając się, powiedział do mnie – Widzisz, jego cierpliwość się wyczerpuje. Zmora! Ścierwo sobacze!
Z B-żą pomocą dotarliśmy do biura funkcjonariusza – małego pomieszczenia – w przybliżeniu trzy na trzy metry, bez okien, oświetlonego światłem świec i z żelaznymi drzwiami.
– Oto on – powiedział Pietia do funkcjonariusza – Ta szmata należy do pana; i to ma być towar? Niedługo wyzionie ducha.
Funkcjonariusz, słysząc wymowność Pietii uśmiechnął się i z jawną rozkoszą powiedział:
– Cóż można zrobić, bracie? Jeśli nie mamy nic innego, coś takiego też wystarczy. Nie możemy być bez zajęcia.
– No, to bardzo dobrze – odwrócił się do mnie – przystąpmy teraz do przeszukania. Co masz w kieszeniach?
Przeszukał mnie szybko nic nie znajdując. Potem przejrzał mi torbę i znalazł tefilin Rabeinu Tam, tefilin Szimusza Raby, mój gartel i książki – zabrał wszystko. Nadal trzymałem swój tefilin Raszi w dłoni.
– Wracaj na swoje miejsce – zwrócił się do Pietii – Jak skończę z przeszukaniem, to cię wezwę.
W pokoju stało tylko jedno połamane krzesło i na nim usiadłem. Funkcjonariusz dalej przeszukiwał moją torbę. Zwróciłem się do niego z prośbą o pozwolenie na modlitwę.
– Nie – odpowiedział z gniewem.
Skoro siedziałem za nim i trzymałem tefilin Raszi w dłoni, nie czekałem ani chwili i umieściłem je na głowie oraz ręce, odmówiłem Szema i rozpocząłem w myślach modlitwę Szmona Esrei. Dokładnie w tym samym momencie funkcjonariusz zakończył przeszukiwanie mojego dobytku osobistego i odwrócił się by ujrzeć mnie owiniętego w tefilin. Przez chwilę stał osłupiały i wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami pełnymi zdumienia i paniki; i w ciągu tej chwili przemienił się w dziką bestię. Krew uderzyła mu do głowy i poczerwieniał, obiema rękami chwycił moje tefilin na głowę i krzyknął:
– Żydowska mordo, umieszczę cię w izolatce. Zetrę ci tę mordę na proch, ty zmoro!
Gdy skończyłem błogosławieństwo„I panuj nad nami, Ty, sam B-że, z dobrocią i miłosierdziem” byłem zmuszony usunąć tefilin w obawie, że funkcjonariusz podrze rzemyki.
– Pietia! – zawołał rycząc jak lew, a potem powiedział – Żal mi ciebie, staruchu. Nawet jeśli nic nie zrobię, niedługo umrzesz. Ta blada twarz i czarne usta wyraźnie nam mówią, że nie będziemy się tu długo tobą zajmować. Na co jesteś chory? Powiedz.
Nie odpowiedziałem. Dobrze rozumiałem, że jedynym celem oficerów i ordynansów było zastraszenie i zdezorientowanie więźniów. Usiłowali manipulować nimi tak, jakby małe dziecko próbowało grać w karty.
– No, to czego pan sobie życzy? – zapytał Pietia ze złością, ze wzrokiem wbitym w podłogę.
– Po co pytasz? Nie wiesz, co masz robić? – odparł funkcjonariusz.
– Co? Usunąć odpadki? Jest już zarejestrowany?
– Jeszcze nie, wkrótce wprowadzę go do większego rejestru nowo przybyłych więźniów. Daj mu numer, a potem dołącz teczkę. Wszystko odbędzie się zgodnie z zasadami i regulaminem.
– Dlaczego jest pan tak zaabsorbowany tym odpadkiem? – zapytał Pietia – Niech go pan przekaże dalej, żeby go zlikwidowali. To nic nie zaszkodzi. I tak za długo nie wytrzyma. Dzień lub dwa i umrze.
– Nie, tak się nie robi. Wszystko musi się odbyć ściśle według regulaminu. Teczka musi zostać odpowiednio przygotowana i ponumerowana w odpowiedniej kolejności. Jeśli jest chory, wpiszemy to do wymaganego rejestru i wyślemy zaświadczenie do lekarza. Co dziś jest, środa? Jeśli mi się dzisiaj uda to wysłać, to mniej więcej do soboty albo najpóźniej w poniedziałek odbędzie się badanie lekarskie. Kto wie? Być może do tego czasu przeminą już wszystkie jego choroby?
– Jeden dymek z lufy pistoletu i po wszystkim – zauważył Pietia promiennie.
– To jest decyzja zarezerwowana dla wyższych szczebli – odpowiedział oficer – Jeśli dostanę rozkaz, żeby pozbyć się towaru, to po prostu to zrobię. Pieta, bardzo dobrze znasz przebieg procedury. Masz duże doświadczenie.
– Znam, znam bardzo dobrze – odpowiedział Pietia – Uwielbiam patrzeć, jak więźniowie drżą w męczarniach przez dwie albo trzy godziny. Są jednakże i tacy, którzy są tak słabi, że gdy ich się wprowadzi, już chodzą jak umarli. Ledwo zaczyna się zdejmować z nich ubranie, a oni już umierają z przerażenia; to nie daje satysfakcji. Ale gdy płynie krew, patrzenie to przyjemność. Czasami musimy czekać pięć albo sześć godzin aż wszystko się skończy. Wtedy, tylko wtedy to cieszy. Oglądanie ich w tym momencie jest dla mnie rozkoszne – to czysta przyjemność!
– Już skończyłem – powiedział oficer – Wszystko przygotowane, teczka 26818. Trzeba go teraz zabrać do pokoju 160, numer cztery.
Zwracając się do mnie, funkcjonariusz powiedział:
– Teraz, staruchu, nazywasz się numer 160/4. Idź. Pietia, odbierz numer 160/4. Podpisz, że odebrałeś numer 160/4 i to już wszystko.
Pietia odnotował to i podpisał. Oficer stał w pobliżu patrząc przed siebie z dumą i z rozpromienioną twarzą zakończył:
– Dobrze, wszystko jest w porządku.
– Teraz jesteś cały mój – powiedział do mnie Pietia – Chodź, teraz możesz odpocząć. Zabierz swój dobytek.
Wyciągnąłem dłoń, by zabrać tefilin ze stołu, bo były całkiem poplątane. B-gu niech będą dzięki, że oficer nie otworzył pudełeczek. Podniosłem je i odpowiednio je ułożyłem. Miałem nadzieję, że być może będę mógł mieć je ze sobą w celi.
Wystąpiłem do oficera, żeby dano mi tefilin, bo mi je obiecano. Oficer zaśmiał się i powiedział:
– Zapomnij o wszystkim, staruchu. Musisz zrozumieć, że jesteś więźniem. Zapomnij o tych bzdurach. Nie dostaniesz nic prócz tego, co dotąd otrzymałeś: bielizny i chustek; nic więcej.
I extended my hand to take the tefillin resting on the table because they were all tangled. Thank G-d, that the officer had not opened the boxes. I picked them up and arranged them properly. I hoped that perhaps I could have them with me in my cell.
I pleaded with the officer that the tefillin be given to me because I had been promised them. The officer laughed and said, "Old man, forget everything. You must realize that you are a prisoner. Forget your nonsense. You will get nothing except what has already been given to you: your underwear, handkerchiefs, and nothing more."
– Jeśli to dla ciebie naprawdę tyle znaczy – ciągnął oficer – możesz napisać do wyższych funkcjonariuszy: jeśli nadejdzie odpowiedni rozkaz, dam ci wszystko, czego chcesz.
– Tu – powiedziałem mu – pan jest moim oficerem. Nie potrzebuję wyższych oficerów na wyższych szczeblach. Błagam pana tylko o ten jeden akt miłosierdzia. Proszę mi oddać tefilin i święte księgi. Bielizna, chustki i jedzenie nie są konieczne.
Jaki niezwykły efekt dają pokora i łagodne słowa; tak wielki, że potrafią zmiękczyć nawet serce z kamienia. Przez krótką chwilę wydawało się, że oficer przemienił się z tyrana w człowieka. Stał zamyślony i drapał się w głowę.
– Zabronione – powiedział Pietia – to zabronione. Stój i czekaj na kolejny punkt procedury!
– Zabronione – powtórzył funkcjonariusz – Nie mogę spełnić twojej prośby bez upoważnienia. Jeśli chcesz, złóż pisemną prośbę. Masz tu kartkę, możesz pisać.
Siedząc w biurze zauważyłem tablicę informacyjną ze stroną z więziennego regulaminu. Głosił on, że każdy więzień, który posiadał pieniądze powierzone administracji zakładu mógł przesłać prośbę lub wiadomość telegramem. Wymagane było jedynie to, by oświadczył na piśmie, że koszt wysłania telegramu zostanie pokryty z jego własnych pieniędzy, nad którymi pieczę sprawują władze więzienne.
Powołując się na ten przywilej, poprosiłem, by pozwolono mi przesłać swoją prośbę telegramem. Pietia sprzeciwiał się z rozdrażnieniem i chciał, żebym napisał ją w celi, bo już niedługo będzie musiał obudzić więźniów. Niemniej jednak funkcjonariusz spełnił moje życzenie.
Napisałem trzy telegramy, wszystkie o identycznej treści:
Niniejszym proszę by naczelnikowi szóstej sekcji natychmiast wydano rozkaz dania mi moich tefilin.
Pobożny Rabin J. Schneersohn,
Sekcja Szósta, cela 160
Wysłałem telegramy do: 1) głównego prokuratora 2) głównego administratora Spalerno 3) śledczemu Nachmansonowi.
Więzienny funkcjonariusz skinął głową po ich przeczytaniu i skomentował: „Ma wielkie aspiracje: popatrz jak pisze do głównego prokuratora, głównego administratora i śledczego”, a potem wybuchnął głośnym, niosącym się po korytarzach śmiechem.
Wiedziałem, że muszę poprosić o pisemne zaświadczenie jego zgody na te trzy telegramy wraz z zapewnieniem, że zostaną szybko wysłane.
– Skończyłeś? – zapytał Pietia – Już się uspokoiłeś? To przejdźmy dalej.
Jednak ja zwróciłem się do funkcjonariusza i zapytałem:
– A gdzie zaświadczenie do tych telegramów?
– Jakie zaświadczenie? – odparł.
– Prawo mówi, że funkcjonariusz musi dać pisemne zaświadczenie, które zezwala na przesłanie telegramu, a potem je potwierdza – odpowiedziałem spokojnie.
Powołując się na prawne zobowiązania zmusiłem go do poddania; bez zwłoki wyciągnął kartkę i napisał zaświadczenie. Zamieścił na nim pieczęć, potem przyłożył pieczęć do każdego z telegramów i umieścił je w dużej kopercie służącej widocznie do zbierania wszystkich dokumentów i papierów, które później miały zostać przesłane do biura administracji.
Zanim wyszedłem z małego pokoju głównego funkcjonariusza sekcji szóstej, zapytałem go o godzinę, a on z życzliwą uprzejmością pozwolił mi spojrzeć na zegarek na swojej lewej ręce, który wskazywał, że jest za pięć szósta.
Tak zakończyłem Traktat Geihinom, Część Trzecią. Szedłem obok Pietii, który przeklinał mnie i całą ludzkość usiłując zastraszyć mnie na śmierć.
Nie brałem sobie do serca ostrych słów Pietii, tylko rozglądałem się po ogromnej konstrukcji Więzienia Spalerno. Zadziwiał mnie nadzwyczajny kunszt architekta, który zaprojektował ten niezwykły gmach; został on zbudowany tak, aby zaspokoić wszystkie wymagania więzienia. Co więcej, były w nim specjalne części służące do gnębienia, prześladowania, dręczenia i torturowania ludzi.
Spalerno było budynkiem w budynku. Zewnętrzne mury otaczały całą przestrzeń ze wszystkich czterech stron, przy wymiarach około stu na sto metrów. Wewnętrzne mury były jak kwadratowe pudełko, a za nimi mieściły się cele o żelaznych drzwiach.
Pomiędzy wewnętrznymi a zewnętrznymi murami przechodził korytarz szeroki na jakieś pięć i pół metra, a w zewnętrznym murze były okna o wysokości w przybliżeniu siedmiu metrów. W obrębie tych siedmiu metrów były trzy poziomy: dolna platforma, nad nią druga, a nad tamtą trzecia. Wzdłuż wewnętrznych murów było przejście o szerokości mniej więcej półtora metra. Prowadziły do niego żelazne drabiny zapewniające dostęp do pokoi i cel. Przestrzeń pomiędzy zewnętrznymi i wewnętrznymi murami na poziomie gruntu była jak alejka, po której dało się dojść do pierwszego przejścia z dostępem do drugiego piętra jak i również do drabiny prowadzącej do drugiego przejścia, które było trzecim piętrem więzienia.
Przeszedłem dalej przejściem z biura głównego funkcjonariusza do pokoju 160. Nie znałem jego dokładnego położenia, ale podążałem za Pietią, który cały czas coś mówił i usiłował mnie zastraszyć licznymi wspomnieniami opisując przyjemność czerpaną z bycia świadkiem egzekucji bogaczy i duchownych. Raz czekał aż jeden ze skazańców wyzionie ducha, bo miał za zadanie wrzucić trupy siedmiu zabitych ofiar do jednej z jam pod drugim lochem w podziemnej części budynku. Już się ich wszystkich pozbył oprócz tego, który cały czas drżał i „odmawiał skonania”.
– Był taki jak ty – ciągnął – blady i potężnej budowy. Chociaż był piątą ofiarą poddaną egzekucji, wszystkich przeżył. Przez cały czas jego dłonie i stopy podrygiwały w skurczach.
Mój towarzysz poszedł już odebrać zapłatę. Dobrze go wynagrodzono za pracę, dostał 420 rubli (zapłata za każdą egzekucję wynosiła 60 rubli) i trzy butelki wódki. Moim zadaniem było przyprowadzanie ich z celi, przygotowanie i rozdzielenie; a gdy było już po wszystkim, odpowiadałem za usunięcie zwłok i zmycie krwi z podłogi i ścian pomieszczenia.
Tamten więzień jeszcze nie umarł i postanowiłem napić się herbatki. Gdy wróciłem, dalej się trząsł. Tak przyjemnie oglądało mi się tę scenę, że aż piłem herbatę bez cukru! Ale w końcu wyczerpała się moja cierpliwość. Kopnąłem go dwa razy nogą i już leżał bez życia. Z gardła zaczęła mu wypływać krew, a on sam natychmiast się zrobił czarny jak karaluch.
Chociaż jego słowa mnie nie zastraszyły, wywarły na mnie silne wrażenie. Drżałem słysząc tę długą i szczegółową opowieść.
– Właściwie to powinni cię umieścić w tej celi zupełnie samego – powiedział Pietia – bo jesteś wśród zapisanych w kolejce do egzekucji. Dla takich więźniów jest specjalne miejsce z izolatkami. Ale najwyraźniej te pomieszczenia są już zapełnione, więc przypisano cię do celi 160.
– Oto twój pokój – wziął duży klucz i otworzył zasuwę jednych z żelaznych drzwi. Następnie wziął inny klucz, którym otworzył zamek w samych drzwiach. Gdy stały one otworem, kazał mi wejść i położyć się na podłodze. Zanim udało mi się przestąpić próg, z sadyzmem chwycił mnie obiema rękami, wrzucił mnie do pokoju i cisnął za mną moją torbą. To ogromnie nasiliło moje cierpienia i ból z poprzedniej rany.
Pośpieszył zamknąć drzwi mówiąc:
– Śpij na podłodze, aż przyjdzie rozkaz, żeby dać ci łóżko, pojemnik, miskę i łyżkę.
Byłem zdezorientowany i nie rozumiałem jego odniesień do przedmiotów potrzebnych do posiłku. Pietia zamknął drzwi i wyszedł.
Pokój był szeroki na dwa i pół, długi na pięć i wysoki na dwa i pół arszyna. Ściany były z kamienia, grube na arszyn. Drzwi były z żelaza. Wysoko na ścianie, blisko sufitu znajdował się skierowany na dziedziniec otwór na okno. Miał on arszyn długości i pół arszyna szerokości, tkwiły w nim pionowe żelazne pręty i jeden poziomy pręt, który krzyżując się z pozostałymi tworzył barierę. Okno było osadzone w żelaznej ramie; szyba była tylko kwadratowym kawałkiem szkła o szerokości ludzkiej dłoni.
Dzięki trzem żelaznym łańcuchom, po jednym na każdym boku i trzecim, przeciągniętym z góry, po środku, można było otworzyć okno zawieszając je na tych łańcuchach. Za nim długa żelazna bariera zasłaniała więźniom widok na zewnątrz celi i sprawiała, że nie mogli się oni komunikować z pozostałymi, zamkniętymi w pomieszczeniach po drugiej stronie dziedzińca.
Pokój mieścił przytwierdzoną do ściany żelazną pryczę, żelazny stół o wymiarach w przybliżeniu metr na metr, również przytwierdzony do ściany, oraz kran. W rogu pomieszczenia było naczynie z wąską szyjką przeznaczone na potrzeby związane z higieną więźnia, elektryczne oświetlenie i rura z gorącą wodą przechodząca przez celę by zapewnić ogrzewanie.
Ta cela była normalnie przeznaczona dla jednego więźnia, ale przy zwiększonej ich liczbie, dwóch, trzech a nawet czterech skazańców bywało zamykanych w podobnych pomieszczeniach.
Drzwi do celi miały w przybliżeniu taką grubość, jak szerokość ludzkiej dłoni, ale nie byłem w stanie rozpoznać, czy były w całości wykonane z żelaza, czy były tylko pokryte z dwóch stron żelaznymi płytami. Miały około dwóch metrów wysokości i metr szerokości. W ich środku był mały otwór, wielkości jaja, z żelazną pokrywą, która pozwalała strażnikowi obserwować i nadzorować zachowanie więźniów w dowolnej chwili. Mniej więcej dwadzieścia pięć centymetrów pod nim znajdowało się małe kwadratowe okienko, przez które więzień otrzymywał jedzenie i picie. To okienko było teraz zasłonięte i zabezpieczone zamykaną na klucz zasuwą.