Tehila: odpowiedź na nasze modlitwy
r.Tehila: odpowiedź na nasze modlitwy
Chava Willig Levy
tehilah.jpgMoje imię - Chava – znaczy w języku hebrajskim “matka wszystkich żyjących”.Jako mała dziewczynka pamiętam, że dowiedziałam się od swoich rodziców, obojg, głęboko religijnych Żydów, że imiona mają znaczenie. Cytując żydowskich mędrców sprzed wieków przytoczę słowa, że rodzicie mają ofiarowany dar proroctwa od B-ga kiedy wybierają imię dla nowonarodzonego dziecka
Wzięłam sobie ich słowa do serca. Nie dziwi mnie to, że widok dzieci zawsze „ugina pode mną kolana”. Fakt, że atak polio w 1955 roku pozostawił mnie osłabioną w kolanach, nigdy nie odstraszył mnie od marzenia o macierzyństwie.
Kiedy miałam 15 lat pamiętam, że zapytałam moich lekarzy: „czy będęLudzie mówili, że w związku z naszym kalectwem byłoby nieodpowiedzialnym gdybysmy się zdecydowali i mieli dziecko mogła mieć dzieci?” Wyjaśnili mi, że polio nie ma ubocznych efektów na organy rozrodcze; zajście w ciążę, sugerowali, nie powinno być problemem. „Ale, młoda kobieto,” i tutaj ich głosy stawały się złowieszcze „twoja kość miednicowa jest zdeformowana zaś twój system oddechowy jest ograniczony. Te związane z polio fakty mogą narazić na niebezpieczeństwo ciążę.
I nie zapominajmy o twoich rękach. Są zbyt słabe, aby mogły zająć się i nosić dziecko.” Jeden z lekarzy moje pytania odebrał z rozbawieniem. „Czy ty nie stawiasz wozu przed koniem? Najpierw zobacz czy potrafisz znaleźć męża a potem dopiero martw się o dziecko!” Głos jego insynuował, że moje szanse na zamążpójście są bardzo znikome.
Kiedy zbliżałam się do trzydziestego roku życia zaczęłam myśleć, że on miał rację. Moje życie towarzyskie w „Big Apple” było aktywne, ale umawianie się na randki prawie nieistniejące. I wtedy, w 1982 roku, wydarzył się cud. Spotkałam cudownego mężczyznę, który miał nazywał się Michael Lewi. Tego grudnia zaczęliśmy spotykać się w okresie trwania święta Chanuki.
Cóż to była za wspaniała Chanuka! Byliśmy zakochani w sobie po uszy przekonując się jak wiele rzeczy mamy wspólnych, ile rzeczy nas łączy: te same religijne wartości, pasja dla słów, muzyki i nauki, w związku z tym, że Michael jest niewidomy to również doświadczenia związane z inwalidztwem. Pobraliśmy się w sierpniu i modliliśmy się, aby B-g wysłuchał naszych największych modłów o przyniesienie na ten świat dziecka.
Uśpieni euforią typową dla nowożeńców byliśmy rozbawieni kiedy ludzie – nawet lekarze! – pytali nas czy skonsumowaliśmy nasze małżeństwo. Rozbawienie ustąpiło irytacji kiedy niektórzy ludzie mówili nam, że biorąc pod uwagę nasze kalectwa byłoby nieodpowiedzialnością gdybyśmy zdecydowali się i mieli dziecko. A kiedy w listopadzie 1984 roku lekarze powiedzieli nam, że w związku z problemami związanymi z niepłodnością choć niemającymi nic wspólnego z naszym inwalidztwem, nasze szanse na dziecko są bliskie zeru, ugięliśmy się pod uczuciem cierpienia.
Tej Chanuki, ciągle oszołomieni werdyktem lekarzy, z trudem potrafiliśmy świętować. Każdej nocy kiedy zapalałam menorę i recytowałam błogosławieństwo: „Błogosławiony bądź Ty, nasz Panie, który uczyniłeś cuda naszym przodkom, w dniach, które przeszły i w naszych dniach” z trudnością potrafiłam powstrzymywać łzy. Czy cud, o który modliliśmy się kiedykolwiek zdarzy nam się?
Trzy miesiące później byłam w ciąży.
Radość nasza nie znała granic. Lekarze po omacku szukali naukowych wyjaśnień lecz dla nas to był cud, na który czekaliśmy. Utrzymywaliśmy tę sensacyjną tajemnicę przez pierwsze trzy miesiące a potem, wybuchając radością, rozgłosiliśmy naszą wieść całemu światu.
Przypuszczalnie nie powinniśmy byli tego zrobić ponieważ, pod koniec mojego trzeciego miesiąca ciąży, straciliśmy nasze dziecko. Mój lekarz położnik wyjaśnił mi, że miałam zapłodnione jajo, które nie rozwinęło się. Produkowane hormony dawały mi poczucie i wygląd, że jestem w ciąży, ale faktycznie żaden płód w ogóle nie rozwijał się w moim organizmie.
Ta emocjonalna karuzela zawirowała nami. Walczyliśmy z bolesnymi pytaniami:, dlaczego zdarzyło się to nam? Co zrobiliśmy, że zasłużyliśmy sobie na taką agonię? Jeżeli niedane nam było posiadanie dzieci dlaczego B-g tak zadrwił sobie z nas dając nam przeżyć tak krótką historię radości? – ale odpowiedzi umykały nam. Próbowaliśmy utrzymać naszą wiarę i zaufanie w miłość B-ga.
Dwudziestego szóstego lutego 1986 roku, dziewięć miesięcy i cztery dni po poronieniu, Michael i ja dowiedzieliśmy się, że ponownie jestem w ciąży. Dwa dni wcześniej mojemu młodszemu bratu i jego żonie urodziło się ich piąte dziecko i według matematycznych obliczeń dziecko to zostało poczęte wtedy kiedy nasze pierwsze, niepewne poczęcie, nie powiodło się. Po miesiącach żałoby i próbowania odnalezienia sensu po naszej stracie poczułam, raz jeszcze, że wszystko jest w porządku w otaczającym mnie świecie. Pomimo wszystko jest B-g we wszechświecie i On zadecydował, że w naszym rodzinnym drzewie genealogicznym nowe życie musi poprzedzić przybycie naszego maleństwa.
Lekarz powiedział mi, że kiedy kobieta ma ciążę pozamaciczną prawdopodobieństwo jej ponownego zajścia w ciążę jest mniejsze
Mój optymizm podskoczył następnego dnia kiedy mijający mnie na ulicy mężczyzna z trzyletnim synem zwrócił uwagę jak „walczę”, aby wejść do taksówki ze swoim wózkiem inwalidzkim. Bez momentu zawahania się mężczyzna przyprowadził do mnie syna włożył rękę chłopca w moją i powiedział do mnie: „ trzymaj go, proszę, droga pani, za chwilę będę z powrotem”. Kiedy on wkładał mój wózek inwalidzki do taksówki ja uległam cudownemu uczuciu: trzymania ręki chłopca w mojej, widok jego ślicznej buzi, dźwięk jego ledwie słyszalnego głosu, kiedy zapytałam o jego imię. To był znak, pamiętam jak pomyślałam kiedy spojrzałam na moją zdeformowaną rękę trzymającą jego doskonałą rączkę. Zwróciłam też uwagę, że on nie wyciągnął jej z mojej.
Tym razem mój mały nie opuści mnie.
Kilka godzin później maszerowałam do gabinetu mojego ginekologa aby wykonać oficjalne badanie krwi (gdyż, tę wspaniałą wiadomość mieliśmy na podstawie domowego testu ciążowego). Po drodze minęłam mały sklep z pamiątkami.
Przyciągnięta widokiem szklanych świeczników w oknie zdecydowałam się wejść i zafundować sobie przyjemność ich kupna. Kiedy je kupiłam i chciałam wyjść zwróciłam uwagę, że na tylnej ścianie wyeksponowane leżały ozdobne w kształcie zwierząt ściereczki do mycia niemowląt. Ich różnorodność była imponująca: świnki, koguty, byki, myszy, żaby lecz w momencie, w którym zatrzymałam wzrok na różowo-białej owieczce wiedziałam jaki będzie mój wybór. Na naszym drugim narzeczeńskim spotkaniu mój mąż opowiedział mi poemat dla dzieci o owieczce. Miało to duży wpływ na nasze pierwsze spotkania narzeczeńskie i ciągle jest istotne w naszym małżeństwie. Tak więc, kupiłam wszystkie owieczki, które były w sklepie: jedną dla mojej siostrzenicy inne dla wszystkich dzieci moich przyjaciółek, które oczekiwały na rozwiązanie i jedną, dla naszego maleństwa.
Następnego dnia zaczęłam plamić. Moja euforia zgasła. Cicho błagałam nasze maleństwo, „proszę, nie opuszczaj nas. To tylko dwa dni, a my już ciebie tak bardzo kochamy.”
Zabrało to kilka tygodni zanim odkryto, że mam pozamaciczną ciążę. Embrion rozwijał się w jajowodzie. Jeżeli nie zostałoby to sprawdzone mogło mnie zabić.
Ciąże pozamaciczne zwykle kończone są zabiegiem chirurgicznym. Ale w związku z tym, że środki używane w anestezjologii ograniczają mój system oddechowy poddana zostałam tygodniowej farmakologicznej kuracji, która miała usunąć zagrażający mojemu życiu embrion. Lekarz powiedział mi, że kiedy kobieta ma ciążę pozamaciczną prawdopodobieństwo jej ponownego zajścia w ciążę jest mniejsze.
Zabrało nam parę miesięcy odzyskanie równowagi po tej stracie, ale Michael i ja wkrótce powróciliśmy do działań poszukujących wyjścia z „kręgu niepłodności”. Miesiąc po miesiącu „kręciły się wokół własnej osi”: badania krwi, leczenie hormonami, spotkania z lekarzami. Miesiąc po miesiącu moje zapasy ściereczek do mycia niemowląt w kształcie owieczek kurczyły się w miarę jak moim krewnym i przyjaciołom rodziły się dzieci. I tylko moja owieczka pozostała… Wetknęłam ją między listy miłosne od Michaela podejrzewając, że pozostanie tam na zawsze. W czasie kiedy Chanuka 1988 roku była już za rogiem uginałam się pod ciężarem frustracji i zmęczenia. Pamiętam kiedy zwróciłam się do Michaela, najbardziej wspierającego ze wspierających na świecie mężów i powiedziałam: „nigdy nie byłam z tych, które rozczulają się nad stratami, ale nie mogę już dłużej walić głową w mur. Jak myślisz czy powinniśmy pomyśleć o adopcji?”
Tego stycznia po konsultacji z prawnikiem do spraw adopcji umieściliśmy ogłoszenia w całym kraju czekając przy telefonie z nadzieją, że usłyszymy wołanie o pomoc jakiejś kobiety w ciąży. Było kilka, bezowocnych telefonów. W połowie lutego, potrzebując przerwy, zdecydowaliśmy się spędzić kilka dni na Florydzie u rodziców Michaela. Kiedy byliśmy tam dostałam menstruację. Mój zwykły zawód zamienił się w przerażenie kiedy zobaczyłam, że była to ledwie strużka przypominająca symptomy ciąży pozamacicznej. Kiedy lecieliśmy z powrotem do domu powiedziałam Michaelowi: „Nie obchodzi mnie czy w Nowym Jorku szaleje burza śnieżna, pierwszą rzeczą, którą zrobię jutro to pójdę na badanie krwi. Nie mogę trwać w tym niepokoju wiszącym nad moją głową.”
Nie mogę nosić Tehili, ale mogę opiekować się nią
Następnego ranka pokonałam drogę na drugą stronę miasta do laboratorium, które tak często odwiedzałam. Wszystko to co chciałam usłyszeć to, że nie mam ciąży pozamacicznej, że ta dziwna menstruacja spowodowana została podróżą samolotem. Tego popołudnia, kiedy miałam już zapalać Szabatowe świece, zadzwonił telefon: „Gratulacje Pani Lewi, jesteś w ciąży!”, oznajmił radosny głos.
„To niemożliwe! Ja dostałam okresu”, wyszeptałam, „poza tym, my wstrzymaliśmy leczenie przeciw bezpłodności dwa miesiące temu!”
„Nie ma najmniejszych wątpliwości, definitywnie jesteś w ciąży. Są kobiety, które mają menstruację w czasie pierwszych miesięcy ciąży co jest często przyczyną złego określenia daty porodu. Jeżeli chodzi o datę twojego rozwiązania to wygląda na to, że będzie to koniec października.”
Po tym wyjątkowym telefonie Michael i ja byliśmy zbyt oszołomieni, aby mówić. Usiedliśmy razem ze łzami w naszych oczach i modliliśmy się aby tym razem Najwyższy pomógł nam w doprowadzeniu tego dziecka na świat.
On pomógł. Ciąża miała swoje burzliwe momenty: miesiąc leżenia w łóżku, fatalny upadek w ósmym miesiącu ciąży, problemy z oddychaniem i ze spaniem, cesarskie cięcie, ale B-g nie opuścił nas. (Jak również wielu naszych przyjaciół i krewnych, których modlitwy, dobre uczynki i optymizm pomógł nam w trakcie trwania tych wielu miesięcy niepokoju i oczekiwania). 17 października 1989 roku nasza zatykająca w piersiach dech, piękna córeczka, urodziła się. Nadaliśmy jej imiona Tehila Sara. Tehila ma wiele znaczeń: nagroda, pieśń, poemat dla B-gs. Biblia odmalowuje cierpiący obraz Sary (imię moich dwóch babek), matki narodu, która zaznała bólu bezdzietności, ale żyła aby zbudować dynastię.
Dzisiaj kiedy patrzę na nasz mały kwiatek pamiętam straszne przepowiednie lekarzy: „I nie zapominajmy o twoich rękach, które są za słabe aby nosić i opiekować się dzieckiem.” On miał w połowie rację: nie mogę nosić Tehili, ale mogę opiekować się nią. Kiedy Michael jest w domu potrafimy poradzić sobie całkiem dobrze, każdy z nas rekompensując ułomność drugiego. Zmienianie pieluch Tehili może być całkiem wyjątkowym wyzwaniem. Michael przenosi ją na stół, gdzie zmienia się pieluchy. Ściąga jej pieluchę i trzyma jej nóżki kiedy ja ją wycieram i nakładam ochronny krem. Jeżeli Tehila jest bardzo zabrudzona sięgamy po jej ściereczkę do mycia w kształcie owieczki, która przez tyle lat była ukryta. Kiedy ona uparcie, z perlistym śmiechem próbuje ją uchwycić, radość obezwładnia nas.
Ponieważ praca Michaela jest poza domem musieliśmy zatrudnić na pełny etat nianię/pomoc domową. Ona i ja pracujemy jak rodzice. W czasie posiłków ona podnosi i sadza Tehilę na jej krzesełku, podaje mi jej jedzenie tak abym ja mogła ją karmić. Kiedy przychodzi czas na karmienie Tehili z butelki ja kładę się a Thila jest kładziona na moim brzuchu. Nasza niania kładzie pod moim łokciem poduszkę tak, że butelka stoi pod odpowiednim kątem. Te wyzwania są męczące, ale nie zrezygnowałabym z nich za żadną cenę na świcie.
Modlimy się o to aby Tehila udowodniła wszystkim, że niepełnosprawność nie musi być przeszkodą do pełnego satysfakcji rodzicielstwa. Kiedy Tehila miała siedem miesięcy faktycznie odkryłam, że mogę podnosić moją małą córeczkę z pomocą urządzenia, które nazywa się „nosidełko Sary”. Pierwotnie kupiliśmy to z myślą o Michaelu aby mógł nosić Tehilę na biodrze jednocześnie nie będąc ograniczonym w używaniu swojej laski.
Ale jak to w życiu bywa Michael rzadko używa tego urządzenia natomiast ja zaczęłam nosić Tehilę sama! Siadam na swój inwalidzki skuter i kiedy Tehila jest na mnie usadzona wędrujemy po ulicach Nowego Jorku samodzielnie! Po godzinie lub dwóch zmęczenie daje o sobie znać, ale jakież jest to wzruszające uczucie, bycie prawdziwie połączoną z moją małą córeczką kiedy nikt nie krąży wokół nas aby „interweniować”. Pod koniec dnia, często jedziemy na Brodway i czekamy na Michaela wychodzącego ze stacji metra. Kiedy Tehila zauważy Aba [po hebrajsku: tata] zbliżającego się do nas gaworzy z radości. Michael zatrzymuje się na swojej drodze i kiedy ja uspokajam Tehilę z jej emocji on rozpromieniony jest z zachwytu. Przechodnie, znani w Nowym Jorku z dystansu, który utrzymują w kontakcie z innym przechodniem uśmiechają się do nas kiedy wracamy do domu.
Ludzie często pytają nas czy Tehila już wie, że jesteśmy niepełnosprawni. Odpowiedź jest „tak” i „nie”. Kiedy miała jedynie siedem miesięcy odkryłam, że prośba Tehili „weź mnie na ręce” pokazywana za pomocą wyciągniętych do góry rączek nigdy nie jest skierowana do mnie. Pewnego wieczoru, kiedy miała osiem miesięcy, Tehila zaczęła kwilić kiedy cała nasza trójka siedziała oglądając telewizyjny „show”. Nie mieliśmy pojęcia co jej się stało. Nagle nasza nieszczęśliwa, mała dziewczynka wykręciła swoją szyjkę tak aż mnie zlokalizowała. Spojrzała na mnie błagalnie potem spojrzała na Michaela, i ponownie na mnie. „Michael”, powiedziałam, „ czy możliwe jest, że zasłaniasz jej widok ekranu telewizyjnego?” Michael przesunął się lekko w lewa stronę i Tehila na powrót była zadowolona. Jeszcze bardziej interesujące, aniżeli fascynacja naszej córki widowiskami telewizyjnymi, jest jej świadomość, że przeszkody wizualne lepiej jest pokonywać z interwencją swojej mamy.
Tak więc, tak; Tehila dowiedziała się, że jej rodzice są niepełnosprawni. Ale ona nie dowiedziała się tego co widać w oczach większości ludzi, że jej rodzice są „inni” lub nawet „w niefortunnej sytuacji”. Widzenie wózka inwalidzkiego, książki Braill’a, nieskoncentrowanych oczu czy asymetrycznego ciała jest dla naszej, małej dziewczynki czymś normalnym. A mówiąc szczerze Michael i ja myślimy, że to czyni Tehilę bardzo szczęśliwą osobę. Jak będzie starsza odkryje niezrozumienie niepełnosprawności przez społeczeństwo. Ale na szczęście dzieci i dorośli, którym brak oświeconego wychowania Tehli, spotkają się ze świeżą zdezorientowaną reakcją naszej małej dziewczynki. Modlimy się, aby Tehila nauczyła ich wszystkich, że niepełnosprawność nie musi być utrudnieniem do szczęśliwego rodzicielstwa.
Michael i ja bierzemy udział w drugiej Chanuce Tehili. Pamiętamy Chanukę poprzednią. W tym roku kiedy zapalam światło chanukowe za mojego męża i za córkę wiem, że moje oczy spuchną raz jeszcze tym razem łzami dziękczynienia. Każdego wieczoru kiedy wymawiam błogosławieństwo „Błogosławiony jesteś Ty, nasz Panie, który uczyniłeś naszym przodkom cuda, w czasach, które minęły i w naszych czasach”, dziękuję B-gu za nasze cudowne dziecko. I każdej nocy dodaję specjalną modlitwę: Niech nasz mała Tehila wyrasta wiedząc, że tak jak jej imię znaczy, jest pieśnią, poematem dla B-ga.